Charyzmatyczna lektorka języka angielskiego, trenerka, „kobieta karabin maszynowy”, opowiada o tym, jak dostała się do rosyjskiej szkoły językowej, czego można spodziewać się na rozmowie rekrutacyjnej, dlaczego dojazd do pracy w Rosji nie może przekraczać 60 minut w jedną stronę oraz ile kosztuje kurs językowy w Rosji – o tym wszystkim Kasia Warszyńska.
Kasia Warszyńska – lektorka, trenerka znana jako „ta Kasia z firmą o dziwnej nazwie”. Prawdziwa pasjonatka nauczania. Spędziła prawie cztery lata na obczyźnie (w Rosji i Anglii), ucząc angielskiego przeróżne grupy wiekowe ponad dwudziestu różnych narodowości na wszelkich możliwych poziomach.
Szkoleniem nauczycieli zawodowo jako Expressis Verbis zajmuje się od około dwóch lat. Obecnie jeździ po Polsce z dwoma autorskimi szkoleniami: „Jak kreatywnie uczyć gramatyki osoby dorosłe/młodzież” oraz „jak okiełznać słownictwo”. W Krakowie prowadzi szkolenia technologiczne dla nauczycieli języków obcych. Kocha kulturę amerykańską, koty oraz sushi.
Blog: www.evszkolenia.wordpress.com
FB: https://www.facebook.com/EV.Szkolenia/
Jak to się stało, że zdecydowała się Pani na pracę w Rosji?
Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o miłość 🙂 Mój Luby został wysłany jako expat na kontrakt do Moskwy i postanowiłam wyjechać z nim. W Polsce właśnie zakończyłam pracę w drugim z kolei Liceum Ogólnokształcącym i niestety znów otrzymałam wiadomość, że nie będzie dla mnie etatu w kolejnym roku. Nic w Polsce na mnie nie czekało, więc tym bardziej stwierdziłam, że pora na zmianę.
Jak rozpoczęła Pani współpracę z BKC-International House Moscow?
Jak tylko zdecydowałam się na wyjazd, zaczęłam szukać pracy. Jako że miałam zdany na „A” egzamin CELTA (a bez tego o uczeniu w dobrej szkole za granicą nie ma mowy), znalazłam pracę już za drugim podejściem. Wysyłałam CV poprzez stronę tefl.com, która zrzesza szkoły i nauczycieli z całego świata. Na pierwsze wysłane ogłoszenie dostałam informację, że jako non-native nie mam na co liczyć, ale już z drugim CV wszystko się pięknie udało.
Czy przechodziła Pani tam rekrutację na stanowisko nauczyciela EFL? Jeśli tak, to jak wygląda, czy różni się od rozmów o pracę w Polsce?
Dostałam termin rozmowy kwalifikacyjnej przez Skype oraz kilka zadań do przygotowania. Różniło się to od typowej rozmowy w Polsce, ale już niekoniecznie było zaskoczeniem dla kogoś z egzaminem CELTA. Wręcz przeciwnie – pytania były podobne: „Jak byś wytłumaczyła różnicę pomiędzy jednym a drugim czasem gramatycznym”, „Jak byś wyjaśniła po angielsku słownictwo X” itp. Odpowiedzi na zadania miałam wysłać przed rozmową, a następnie wspólnie je omawialiśmy. Pamiętam, że rozmawiałam z ADOSem (Assistant Director of Studies) działu Business English, który nie chciał włączyć kamery, dlatego musiałam bardzo modulować głos. Po pozytywnym przejściu rozmowy dostałam całą masę dokumentów do wypełnienia w celu ubiegania się o wizę pracowniczą. To, co mnie bardzo zdziwiło, to fakt, że musiałam nawet zrobić sobie test na HIV!
Czy nauczała Pani tylko język angielski, czy „przemycała” Pani w swojej pracy język polski lub hiszpański? 😉
Bardzo dużo przemycałam polskiego, głównie w mojej ulubionej grupie, którą prowadziłam przez te dwa lata od poziomu Intermediate do Advanced. Często się śmialiśmy z polskich słów i tzw. false friends. Np. krawat w języku rosyjskim oznacza łóżko, a dywan – kanapę. Oni śmiali się z mojej wymowy rosyjskiej i permanentnego zdziwienia wszystkim, co się wokół działo.
Naucza Pani różne grupy odbiorców, na różnych poziomach. Który poziom jest dla Pani najbardziej wymagający i czy jest grupa docelowa, którą lubi Pani nauczać najbardziej?
Dorośli, dorośli i jeszcze raz dorośli!
Miałam okazję uczyć również rozbrykaną grupę ośmiolatków, jak i młodzież. Kursy biznesowe, konwersacyjne i intensywne (po 9 godzin tygodniowo) – zdecydowanie najlepiej czułam się z dorosłymi, mimo że niełatwo zadowolić tę grupę wiekową – chcą się „bawić”, a jednocześnie widzieć rezultaty. Często są roszczeniowi i oczekują efektów pomimo braku czasu na naukę w domu. W Moskwie jednak uczenie dorosłych jest trochę prostsze. Zacznijmy od tego, że jest to droga przyjemność (około 28 tysięcy rubli – przy 4/5h godzinach tygodniowo), więc tylko odpowiednio zamożni mogą sobie pozwolić na naukę. W związku z tym motywacja jest wysoka, a więc i chęć robienia zadań domowych, rozwijania się itp. Sporym wyzwaniem jest jednak bariera językowa na niższych poziomach. A tych jest sporo.
Czy miała Pani czas na zwiedzanie i co poleca Pani koniecznie zobaczyć w Rosji?
Tu niestety moja porażka. Nie było samochodu (ani prawa jazdy 🙂 ), nie było więc jak podróżować. Zaliczyłam Petersburg (dwa razy) i to by w sumie było tyle… Ale prawda jest taka, że zarówno ja, jak i mój Luby byliśmy tak zmęczeni po całym tygodniu, że nie mieliśmy siły na podróżowanie w trakcie weekendów (ja praktycznie codziennie byłam poza mieszkaniem od 7:30 do 23…). A dłuższe wolne spędzaliśmy jednak w bardziej „egzotycznych” miejscach. Mogę za to polecić mnóstwo fajnych restauracji w samej Moskwie (jestem typowym foodie).
Czy zauważyła Pani różnice pomiędzy metodami nauczania, planem dnia w Polsce i w Rosji?
Metody nauczania są, można by rzec, podobne, bo opierające się na tych samych europejskich podręcznikach. To, czego mi brakowało te parę lat temu to dostęp do technologii. W każdej sali ławki i tablica i niewiele więcej. Czasem w bardzo małej szkółce bywały nawet problemy z kserem…
A jeśli chodzi o plan dnia?
To dłuższa sprawa! Przede wszystkim muszę wyjaśnić, na jakiej zasadzie funkcjonuje BKC-IH. Jest to największa szkoła językowa w Moskwie, która swoje główne siedziby ma w centrum, ale całą masę szkółek tzw. satelitarnych w innych częściach Moskwy. Gdyby popatrzeć na mapę metra można wręcz powiedzieć, że co cztery/pięć przystanków na każdej linii znajduję się jakaś szkoła. To, o czym musimy pamiętać to to, że aby dostać się metrem z jednego końca Moskwy na drugi trzeba liczyć minimum dwie godziny. Zasada w szkole była więc taka: według umowy dojazd do pracy nie może przekraczać 60 minut w jedną stronę. Pojęcie „odległości” znacznie mi się zmieniło po pobycie u sąsiadów. A dni, jak wspomniałam wcześniej, były bardzo długie. Miałam co prawda okno w ciągu dnia, dzięki czemu mogłam regularnie chodzić na basen i siłownię, ale uczyłam około 7 godzin zegarowych dziennie.
Jeśli miałaby Pani wybrać, to czy bardziej pasjonuje Panią nauczanie angielskiego biznesowego, czy raczej szkolenia dla nauczycieli?
To jest trudne pytanie, jeszcze dwa lata temu powiedziałabym – uczenie w ogóle, ale dzisiaj powiem – szkolenia dla nauczycieli. Baaardzo odnalazłam się w tej roli. Kocham się dzielić swoimi materiałami, doświadczeniem – zarówno tym dobrym jak i złym (przecież nie każde zajęcia są udane). Na szkoleniach opowiadam o swoich wzlotach i upadkach, zarówno o dziwnych i wymagających kursantach jak i tych „przeciętnych”, których trzeba pociągnąć za język i pobudzić ich wyobraźnię. Po szkoleniu we Wrocławiu zostałam nazwana „gramatycznym Tarantino” z powodu swoich ciętych komentarzy i lekko sarkastycznego podejścia do tematu. Ostatnio po szkoleniu w Katowicach zyskałam przydomek „kobieta karabin maszynowy”. W sumie nie miało to być komplementem (bo mówię szybko), ale mnie i tak się podoba, bo oznacza, że nie sposób się było nudzić.
A już najbardziej lubię jak dostaję informację zwrotną od uczestników po szkoleniu, np. że dana zabawa/karta pracy/pomysł została sprawdzona i przeszła testy, że karty Imaginarium robią furorę. To są te najlepsze chwile i dają mi kopa do dalszej pracy i ciągłego rozwijania się.
Co radziłaby Pani początkującym nauczycielom, jeśli chodzi o rozwój kariery zawodowej?
Przede wszystkim ciągle się rozwijać. Czytać książki metodyczne, oglądać webinaria, chodzić na szkolenia (te płatne i bezpłatne) – ciągle poszerzać swój warsztat i uczyć się od bardziej doświadczonych. A jednocześnie nie uważać, że każde zajęcia muszą mieć „efekt wow”, pogodzić się z tym, że może się zdarzyć gorszy dzień. Ja często testuję nowe metody, nowe materiały, które w niektórych grupach się sprawdzają, a w innych nie – nie poddaję się jednak. I ostatnia rzecz – warto próbować patrzeć na dany materiał bardziej dogłębnie – czy wykorzystam go więcej niż raz? Czy mogę z tą samą kserówką zrobić więcej? Bardziej popracować nad już stworzonym materiałem, niż ciągle wymyślać nowe. Próbować kierować się zasadą „Less is More”.
Czy nie myślała Pani o założeniu szkoły językowej?
Już prowadzę szkołę językową – pracuję jako ja lub jako podwykonawca dla innych szkół. Stacjonarnej szkoły dla maluszków i innych grup wiekowych na razie nie planuję otwierać. Poza tym, nie miałabym czasu się nią zajmować. Uczę, szkolę, nagrywam filmy edukacyjne dla Oxford Online English, przygotowuję się do zajęć….
Skąd bierze Pani siłę na tak wiele aktywności zawodowych?
Może stąd, że uczenie jest moją prawdziwą pasją? Praktycznie każdą wolną chwilę poświęcam na coś związanego ze swoją pracą. W tygodniu uczę, w weekendy szkolę lub przygotowuję się do szkoleń (organizacja, marketing, opracowywanie materiałów itp.) Poza tym mam wsparcie i wyrozumiałość mojego Lubego oraz dwóch przecudnych kotów.
Co lubi Pani robić w czasie wolnym?
Tak jak wspomniałam – kocham to co robię – więc jak mam czas, piszę posty na blogu lub kombinuję jak by tu urozmaicić swoje zajęcia. Swobodnie czuję się przed kamerą, od lat nagrywam materiały edukacyjne, skecze lub vlogi. Jestem wielką fanką Wiedźmina na PlayStation, lubię spokojne wieczory – koty na kolanach, kieliszek wina, dobry amerykański serial… No i kocham dobre jedzenie – zdecydowanie wychodzę z założenia, że żyję aby jeść, a nie odwrotnie 🙂
Dziękuję serdecznie za wywiad i życzę pełnych sal na szkoleniach, zdolnych kursantów i więcej spokojnych wieczorów!